Już jutro ukaże się gra Pirates VR: Jolly Roger. Czy warto po nią sięgnąć? Dowiecie się tego z niniejszej recenzji.
Nie ukrywam, iż zainteresowałem się Pirates VR: Jolly Roger już od pierwszych materiałów promujących tę grę. Pierwotnie trafiła ona na Meta Quest, aczkolwiek nie posiadałem wtedy tych gogli. Czekałem więc na wydanie wersji na PlayStation VR2 i ostatecznie doczekałem się. Czy dobrze zrobiłem, spędzając z tą produkcją kilka godzin? Za chwilę się przekonacie. Najpierw zajmę się oczywiście opowieścią prezentowaną w tym tytule.
Fabuła

Nasza przygoda rozpoczyna się w bliżej nieokreślonej tawernie. Jak porządny pirat siedzimy przy stoliku przy kuflu po piwie i rozglądamy się po okolicy. Przed nami zauważamy pewnego jegomościa, którego aparycja nie pozostawia złudzeń. Z całkowitą pewnością niejeden raz żeglował przez morza i oceany i w niejednej rozróbie brał udział. Postanawia nam powierzyć misję odnalezienia jego brata – Davey’ego Jonesa. Nie wie gdzie konkretnie go znajdziemy, ale ma pewność, iż wybrał się w podróż, której końcem ma być odnalezienie skarbu. Daje nam więc kopię mapy, zgodnie z której wskazaniami wyruszył Jones, a my – nie mając niczego lepszego do robienia – postanawiamy wybrać się w stronę horyzontu. Opowieść nie jest absolutnie silną stroną tej produkcji i jak w wielu grach, stanowi zaledwie pretekst do wysłania nas w kilkugodzinną podróż. Może więc rozgrywka jest w stanie się obronić? Przekonajmy się.
Rozgrywka

Początkowo zapowiedź świata, który będę przemierzał jako pirat w wirtualnej rzeczywistości jawiła mi się jako niezwykle obiecująca możliwość. Niestety gwałtownie okazało się, iż świat ten jest niezwykle mały i kilka można w nim robić. Kiedy tylko wylądowałem na plaży (i, oczywiście, jak zawsze grach dedykowanych VR) obejrzałem swoje dłonie z każdej strony, postanowiłem zobaczyć, jak będzie wyglądało pływanie. Przed wejściem do oceanu zobaczyłem choćby informację o obsłudze zarówno pływania dzięki odpowiednich ruchów rąk, jak i zwykłego sterowania kontrolerem. Ochoczo wszedłem więc dalej, zanurkowałem… i okazało się, iż nie mogę się dostać do odległej o zaledwie kilka metrów wysepki. Drogę blokowały trujące wodorosty, a kiedy uparłem się i przepłynąłem za nie, to natknąłem się na niewidzialną ścianę.

Z jednej strony rozumiem, iż muszą być jakieś ograniczenia, ale z drugiej są one aż tak restrykcyjne, iż czułem się jakby ktoś zamknął mnie pod szklanką. Niby widziałem cały świat, ale tak naprawdę mogłem poruszać się w jego niewielkim fragmencie. Co prawda zdarzają się później etapy nastawione na pływanie, choćby możemy szukać w nich bąbli powietrza, by pływać dłużej. Niemniej jednak nie sposób było pozbyć się wrażenia poruszania w dość liniowym środowisku, w którym robimy tylko to, na co pozwalają nam twórcy Pirates VR: Jolly Roger. To zdecydowanie nie jest doświadczenie, które kojarzy się z wirtualną rzeczywistością.
Gdzieś już to widziałem…
Nie zapomniano naturalnie o sekwencjach nastawionych na wspinaczkę. Sięgamy w stronę półki skalnej i naciskamy przycisk L1 na lewym kontrolerze lub R1 na prawym Sense, by złapać się występu. Na koniec, po dotarciu na szczyt, po prostu chwytamy i przytrzymujemy przez chwilę obie dłonie na krawędzi, a nasz pirat wejdzie na tę półkę. Nie musimy wykonywać zamaszystego ruchu rękami, by się wspiąć. Przyznaję, iż bardzo spodobała mi się ta akcja. W niejednej grze w przeszłości musiałem machać, by się wspiąć, ale nie dawało to zamierzonego efektu (moja postać skakała albo puszczała krawędź). W Pirates VR: Jolly Roger nie ma na szczęście tego problemu. Oczywiście zmierzymy się też z przeciwnikami (na przykład ożywionymi szkieletami) oraz rozwiążemy zagadki przestrzenno-logiczne. O ile momenty te mogą zapowiadać się dobrze na papierze, o tyle faktycznie są niesamowicie proste.

Walki nie stanowią najmniejszego wyzwania, a zagadki w najmniejszym stopniu nie zmuszają do wysiłku intelektualnego. W starciach problem może sprawiać jedynie lawirowanie w niekiedy dość wąskich korytarzach, chcąc unikać przeciwników. Możemy sięgać po nasz pistolet skałkowy (który przeładujemy, zbliżając go do worka z kulami na naszym pasie), mierzymy we wroga i strzelamy. Niektórzy oponenci wymagają osłabienia ich wcześniej dzięki naszej lampy naftowej. Nafta zużywa się jednak tak szybko, iż zdecydowanie wolałem korzystać z pistoletu. Z jednej strony fajnie, iż czuć spusty podczas oddawania strzałów, ale jednak SI przeciwników w zasadzie nie istnieje i nie sprawiają oni wielkiego zagrożenia (boss również). Sprawia to, iż – niestety – opisywana dziś produkcja jest niezwykle miałkim, nijakim tytułem.
Grafika i udźwiękowienie

Nie jest bynajmniej tak, iż Pirates VR: Jolly Roger to kompletnie beznadziejna gra – co to, to nie. Na plus można na pewno zaliczyć stronę wizualną. Jest ona dość prosta, ale jest w tym pewien urok. Bez wątpienia nie jest to grafika na poziomie chociażby Horizon: Call of the Mountain czy Skydance’s Behemoth albo Alien: Rogue Incursion. Ma ona jednak swój styl i przez to łatwo można przymknąć oko na pewne niedociągnięcia (jak na przykład dość często niskiej rozdzielczości tekstury). Doceniam za to świetne animacje fauny i flory. Nasza pomocna papuga porusza się jak żywa, podobnie jak na przykład gwałtownie spotykany lampart.

Podoba mi się także dodanie efektów wibracji do gogli podczas przechodzenia przez zarośla czy inne rośliny. Korzystnie wpływa to na immersję, co poczytuję na plus. Mogłoby być z kolei dużo lepiej z udźwiękowieniem. Muzyka jest oszczędna i gwałtownie będziemy słyszeć w kółko ten sam zapętlony kawałek. Szkoda, można by tu dopracować dźwięk – na przykład dodać podśpiewywanie szant przez naszą postać. Spodobało mi się natomiast to, jak brzmi nasza papuga. Jest przy tym dość gadatliwa i nierzadko zabawnie skomentuje nasze poczynania. jeżeli jednak mielibyście dość takich odzywek, to bez problemu możecie je wyłączyć w opcjach, za co należy się spory plus.
Podsumowanie

Pirates VR: Jolly Roger to produkcja na dosłownie około 3-4 godziny. Nie jest to absolutnie czas stracony, aczkolwiek nie jest też najlepiej spożytkowany. jeżeli nie macie czego robić, a lubicie piratów i wirtualną rzeczywistość to można dać temu tytułowi szansę. Nie spodziewajcie się jednak niczego wybitnego – to średniak, któremu brak głębi, ale dziwnym sposobem zachęca do spędzania z nim swojego czasu. Zaznaczam jeszcze, iż w grze występuje polska wersja językowa w kontekście napisów. Niestety nie brakuje w nich błędów – choćby w pierwszej scenie zamiast napisu Marynarz wyświetlało się… Mrynarz.

Twórcy postanowili jeszcze dodać opcjonalne wyzwania wspinaczkowe i zręcznościowe (polegające na rzucaniu toporem do celów). Można też zwiedzać okrojoną dżunglę w poszukiwaniu precjozów i mieszków ze złotem. Ja jednak nie sądzę, abym wracał do tej gry po jednorazowym jej przejściu. Mogło być dużo lepiej i występuje tu ewidentnie niewykorzystany potencjał. Szkoda.
Kod recenzencki dostarczyło VR Kiwi.