Recenzja: MindsEye [Xbox Series S]

5 godzin temu
Zdjęcie: Recenzja: MindsEye [Xbox Series S]


Nie ukrywam, iż wiązałem z MindsEye spore nadzieje. Niestety, nie zostały one spełnione. Zapraszam do mojej recenzji dzieła studia Build a Rocket Boy.

Przyznaję, iż bardzo czekałem na MindsEye. Na portalu znajdziecie sporo moich newsów na temat tej produkcji. Liczyłem na imponującą wizualnie grę osadzoną we wciągającym świecie przyszłości. Podobały mi się zapowiedzi filmowej kamery i podobnie prowadzonej narracji. Wreszcie nadszedł ten dzień – debiutancka produkcja studia Build a Rocket Boy ujrzała światło dzienne. Odkurzyłem więc swojego Xboxa Series S – który notabene bynajmniej nie jest moją podstawową platformą – i pobrałem ten tytuł. Jak widać po samym wstępie do dzisiejszego artykułu, nie była to niestety słuszna decyzja. Nie ma co owijać w bawełnę – MindsEye nie jest dobrą grą. Za chwilę dowiecie się, dlaczego tak uważam. Najpierw skupmy się jednak na pewnych pozytywach, a więc na realiach.

Fabuła i świat

Głównym bohaterem MindsEye jest Jacob Diaz. To były wojskowy, który jest męczony przez zaniki pamięci oraz, oczywiście, swoją militarną przeszłość. Po służbie pozostała mu niezwykle istotna pamiątka – tajemniczy implant, który nie działa do końca tak jak powinien. Jacob kontaktuje się ze swym dawnym przyjacielem, Sebem, który załatwia mu posadę w ochronie korporacji Silva. Jednocześnie zaznaczam, iż nie powinniście tych informacji traktować jak spoilery – stanowią one zaledwie wprowadzenie do fabuły. Wracając do Jacoba, to starając się chronić interesów firmy, nierzadko weźmie udział w strzelaninach i pościgach. Jednak jego szefowa nie będzie do niego zbyt przychylnie nastawiona. Coś jej nie gra w Diazie… Czy słusznie? Na to pytanie nie odpowiem.

Mogę natomiast stwierdzić, iż opowieść wciągnęła mnie i ciekawiło mnie, co stanie się dalej w fabule. Przynajmniej przez pierwszą połowę. W drugiej części niestety twórcy ewidentnie za bardzo odlecieli. Jak początkowo bardzo podobała mi się historia, tak pod koniec choćby ona nie zdołała mnie przyciągać i grałem jedynie z recenzenckiego obowiązku. Muszę jednocześnie zaznaczyć, iż przerywników filmowych nie da się pomijać, choćby przy powtarzaniu poziomów. Doceniam za to historię dialogów, którą możemy wyświetlić z menu. Na pewno wielu osobom ułatwi powrót do kampanii po zostawieniu gry na jakiś czas. Nawiasem mówiąc, nie zdziwię się, jeżeli będziecie dawkowali sobie ten tytuł, ale do tego jeszcze przejdę.

Czuję się też w obowiązku przybliżyć Wam nieco realia świata. Najprościej mogę go określić jako wczesne Deus Ex, czy wstęp do Cyberpunka 2020 oraz Cyberpunka 2077. W większości na ulicach zobaczymy normalnych ludzi, od których nie uderza po oczach mariaż z nowoczesnością. Co prawda działają też boty i drony, które przechadzają się obok cywilów. Niemniej świat jest w miarę naturalny. Delikatnie wzbogacają go pewne nowinki techniczne i technologiczne. Ot na przykład DIaz wydaje polecenie głosowe, chcąc zadzwonić do kompanów lub szefa, a spora część mieszkańców posiada specjalne soczewki, określane jako Lensy. Oczywiście nie może obejść się bez hakowania oraz wykorzystywania dronów, czy szpiegostwa przemysłowego. Założenia fabularne i świata są bardzo dobre i pod tym względem nie mogę się doczepić. Gdyby tylko cala gra była tak dopracowana… Nie mogę tak niestety napisać. Już tłumaczę, o co dokładnie mi chodzi.

Rozgrywka w MindsEye

Oglądając zwiastuny opisywanej produkcji, można było się spodziewać pasjonującej trzecioosobowej strzelanki okraszonej świetnymi pościgami, a może choćby wzbogaconą o przemierzanie otwartego świata. jeżeli taką właśnie mieliście nadzieję, to niestety muszę Was sprowadzić na ziemię. Pościgi? Jasne, występują. Model jazdy jest jednak tak sztuczny i tak drewniany, jak to tylko możliwe. Nie twierdzę, iż powinno się tu pokusić o tak dopracowane modele jak w symulatorach wyścigów, czy chociażby tak przyjemne zręcznościowe style jak w seriach Forza, Need for Speed, czy Burnout. Co to, to nie. Ale tu nie ma choćby jazdy pokroju tego, co kojarzymy z Saints Row! Podczas około 10 godzin, jakich wymaga ukończenie głównego wątku będziemy nierzadko musieli jeździć samochodem w zadane miejsce. Pod minimapą będziemy widzieli czas, jaki możemy starać się pobić. No fajnie, ale po co? Za dojechanie w krótszym czasie nie dostajemy absolutnie żadnej nagrody. Nie tracimy też niczego, jeżeli dojedziemy powyżej zalecanego czasu. Zapomnijcie też o porównywaniu naszych czasów ze znajomymi. Mam wrażenie, iż Build a Rocket Boy dodało tę funkcję, ale zapomniało coś więcej z nią zrobić.

Nie ma też co nastawiać się na dynamiczne, kinowe zmiany ujęć kamery. Zawsze jest ona ustawiona tak, jak zdecydowaliśmy na podstawie jednego z kilku wariantów oddalenia i nachylenia. No dobrze, to może MindsEye sprawdza się dobrze chociaż jako strzelanka? Niestety, tu również muszę Was rozczarować. Fakt faktem, w trakcie naszej przygody odblokujemy kilkanaście broni, a choćby będziemy w stanie ogłuszać i zabijać przeciwników dzięki naszego elektronicznego kompana. Cóż jednak z tego, skoro przez żenująco marną sztuczną inteligencję przeciwników oraz niemal całkowity brak odrzutu wymiany ognia ani trochę nie są ekscytujące? Tak, w strzelance strzelaniny nudzą! Można? Można, tylko po co… Zapomnijcie też o ulepszaniu zdolności Diaza, czy personalizowaniu jego broni. Jedyne, na co mamy wpływ to wybranie wariantu kolorystycznego kamizelki taktycznej, pojazdu, drona i broni przybocznej. Poza fabułą MindsEye jest najzwyczajniej w świecie nudne. Gra akcji, w której występuje akcja, za to brakuje emocji… Na pewno jest to imponujące dokonanie. Co prawda są tu jeszcze misje poboczne (aktywowane w portalach), a choćby odblokujemy przemierzanie otwartego świata. Nie sądzę jednak, aby wiele osób chciało poświęcać tej grze sporo swojego czasu, a co dopiero marnować go na wydłużanie rozgrywki. Już wyjaśniam, co jest powodem takiego mojego nastawienia.

Strona techniczna MindsEye

Przechodzę teraz do najgorszej części recenzowanej dziś gry, a więc strony technicznej MindsEye. O ile grafika gdzieniegdzie może się podobać, o tyle nie sposób nie dostrzec przejaskrawionych miejsc. Podobnie jak takich, gdzie wyraźnie brakuje dobrych odbić, które występują na przykład w wersji na PS5. Wróćmy jednak do Xboxa Series S, a raczej do festiwalu irytacji związanego z ogrywaniem tej produkcji. Przede wszystkim gra absolutnie nie trzyma 30 klatek na sekundę i bardzo często będziecie grać z choćby zaledwie kilkunastoma czy dwudziestoma FPS. Jest to w mojej ocenie niedopuszczalne i miało ogromny wpływ na ostateczną ocenę tego tytułu. Podobnie jak często znikające na sekundę – dwie dźwięki, czy choćby zawieszanie się całej gry. Zdarzało się, iż MindsEye po prostu zamarzło, a ja mogłem jedynie wyłączyć i włączyć grę od nowa. Podczas przechodzenia tego tytułu kilka razy choćby sama z siebie wyłączyła się, dumnie prezentując mi menu konsoli. Dodając do tego jeszcze wspomniane wcześniej niepomijalne przerywniki filmowe, otrzymujemy mało zachęcający obraz tej produkcji. Wisienką na torcie są durni przeciwnicy, którzy często po prostu stoją w miejscu, wystawiając się na nasz odstrzał jednego po drugim. Cóż, delikatnie mówiąc, F.E.A.R. to to nie jest…

Podsumowanie

MindsEye to gra, która mnie niesamowicie zdenerwowała. Nie tylko nie spełniła nadziei, które w niej pokładałem. Co więcej, zamiast wciągać, irytowała mnie swoją stroną techniczną. Sytuacji nie poprawili też idiotyczni przeciwnicy, którzy często są zwykłymi kukłami wyposażonymi w broń. MindsEye miało potencjał na stanie się bardzo przyjemną grą akcji, po którą sięgnąłby niejeden miłośnik cyberpunku. Niestety, mimo iż realia są całkiem niezłe i mogą się podobać, to giną pod warstwą technicznego mułu. Ostatnio aż tak rozczarowało mnie The Lord of the Rings: Gollum. MindsEye niestety postanowiło iść w ślady tego gniota, a co gorsza nic nie wskazuje na to, aby gra mogła być znacząco poprawiono. Zawodzi zarówno mechanicznie, jak i technicznie i jedynie opowieść jest czymś, co może zainteresować.

O ile nie odbijecie się przez rozmazane tekstury i wczytujące się nierzadko tuż przed naszymi oczami obiekty. Jak widzicie po ocenie, nie jestem w stanie polecić tego tytułu. Mogło być dobrze, a wyszło skandalicznie kiepsko. Po tak słabym debiucie studiu Build a Rocket Boy bardzo trudno będzie zatrzeć kiepskie pierwsze wrażenie. Niestety, grałem choćby w tytuły we Wczesnym Dostępie, które były nieporównywalnie bardziej dopracowane niż bohater dzisiejszej recenzji. Wstyd. Nie popełniajcie mojego błędu i zapomnijcie, iż ta gra w ogóle istnieje. Na koniec dodam, iż występują tu polskie napisy, ale ich jakość woła o pomstę do nieba (czego próbkę możecie zobaczyć na wstawionym wcześniej filmie z rozgrywką).

Kod recenzencki zapewniło Xbox Indie.
Idź do oryginalnego materiału