
Nowy podatek cyfrowy mógłby zasilić budżet Polski setkami milionami złotych. Sprawdzamy, jak podobne rozwiązania działają w Europie.
W europejskiej debacie o ujarzmieniu amerykańskich gigantów technologicznych coraz częściej pojawia się pojęcie „podatku cyfrowego” – specjalnej daniny nakładanej na największe platformy działające na lokalnych rynkach. Temat ten wzbudza emocje, bo dotyczy firm o globalnym zasięgu, które generują znaczące przychody w wielu krajach, płacąc często niewielkie podatki w miejscu, gdzie te przychody powstają.
Podatek dla gigantów technologicznych to standard europejski. Całkiem dochodwy standard
Polska również dołączyła do tej dyskusji, rozważając wprowadzenie 3-procentowej stawki dla firm o globalnych przychodach przekraczających 750 mln euro rocznie, takich jak Google, Meta czy Amazon. Opodatkowane miałyby być przychody powiązane z polskimi użytkownikami, ustalane m.in. na podstawie adresów IP, a w przypadku braku pełnych danych – proporcjonalnie do liczby użytkowników lub wyświetleń reklam.
Z podatku wyłączono by sprzedaż gier, aplikacji, usługi finansowe oraz handel internetowy bez pośrednictwa platform. Celem – podobnie jak w innych krajach – jest wsparcie lokalnych start-upów i mediów oraz stworzenie bardziej sprawiedliwego systemu obciążeń dla firm działających w przestrzeni cyfrowej.
Podatek cyfrowej w formie, w jakiej widzi go polski rząd, wzorowany jest na legislaturze kilku innych państw, w tym m.in. Francji, Hiszpanii czy Wielkiej Brytanii.
Francja, jako pionier w tym obszarze, wprowadziła podatek cyfrowy już w 2019 roku, ustalając stawkę na 3 proc. i obejmując nim firmy GAFA (Google, Apple, Facebook [obecna Meta] i Amazon). Rozwiązanie to stało się punktem odniesienia dla wielu państw, a w 2023 r. przyniosło budżetowi 700 mln euro. Hiszpania, podobnie jak Francja, stosuje stawkę 3 proc., ale jej przepisy wyjątkowo szczegółowo określają, kiedy użytkownik jest „hiszpański” – m.in. na podstawie lokalizacji urządzenia w momencie interakcji z usługą. Oba kraje przyjęły podejście mające uchwycić wartość generowaną na ich rynkach przez firmy, które często nie mają tam fizycznej obecności.
Z kolei Wielka Brytania w 2020 roku zdecydowała się na niższą stawkę 2 proc. Opłacenie podatku „od usług cyfrowych” wymagane jest od przychodów międzynarodowych przedsiębiorstw technologicznych świadczących użytkownikom w Wielkiej Brytanii określone usługi cyfrowe – w tym wyszukiwarki internetowe, serwisy społecznościowe i platformy handlowe online, których przychody w Wielkiej Brytanii przekraczają 25 mln funtów lub 500 mln funtów w skali globalnej.
W sumie brytyjski Digital Services Tax płaciło jedynie 18 firm, a pięć z nich wpłaciło w sumie 90 proc. całego. Wpływy z podatku – według danych Tax Justice UK – w wielu przypadkach przewyższały tam wpłaty CIT od tych samych firm.
Włochy, wzorując się na modelu francuskim, pobierają od Big Techów podatek w wysokości 3 proc. przychodów. Co więcej, Włosi w tym roku znieśli minimalny próg przychodów z usług cyfrowych, przez co podatkiem objęte są nie tylko amerykańskie molochy, ale i mniejsze, europejskie przedsiębiorstwa.
Natomiast Austria utrzymuje stawkę 3 proc., a Belgia zapowiedziała wdrożenie podatku do 2027 r., pokazując, iż presja na Big Tech rośnie w całym regionie.
3-procentowa stawka jest wręcz pobłażliwa
Na tym tle Czechy wyróżniają się planem wprowadzenia jednego z najwyższych podatków – 7 proc. – obejmującego przychody z reklam, dużych platform i monetyzacji danych. Podobnie jak inne kraje, argumentują to chęcią wyrównania warunków między lokalnymi firmami a globalnymi gigantami.
Nie wszędzie jednak postawiono na takie rozwiązania. Szwecja i Finlandia zrezygnowały z planów, obawiając się szkód dla lokalnych branż – w przypadku Finlandii szczególnie dla silnego sektora gier komputerowych. Bo to właśnie z Finlandii pochodzą Remedy Entertainemnt (pierwsze dwie gry w serii Max Payne, Alan Wake, Quantun Break), Rovio Entertainment (Angry Birds) czy Supercell (Clash of Clans, Brawl Stars).
Niemcy natomiast rozważają inny model: 10-procentową opłatę od platform korzystających z treści medialnych, co mogłoby wywołać napięcia handlowe z USA. W maju minister kultury Wolfram Weimer nazwał 10-procentową stawkę podatkową „umiarkowaną i uzasadnioną”. Natomiast kanclerz Merz, wobec w tej chwili trwającej, wywołanej przez Donalda Trumpa wojny handlowej zadeklarował, iż dość pobłażliwe podejście Niemiec do opodatkowywania gigantów technologicznych może zostać w każdej chwili zmienione.
„Jesteśmy bardzo łagodni wobec amerykańskich firm technologicznych, jeżeli chodzi o podatki. Nie musi tak pozostać”
– powiedział Merz podczas WDR Europaforum.Doświadczenia europejskie pokazują, iż podatek cyfrowy może przybierać różne formy – od umiarkowanych stawek we Francji i Hiszpanii, po ambitne plany Czech czy Niemiec. Choć krytykowany przez Big Tech i część administracji amerykańskiej, w wielu państwach staje się on trwałym elementem systemu fiskalnego oraz narzędziem równoważenia wpływów w cyfrowej gospodarce.
Może zainteresować cię także: