Life is Strange – co się stało z tą serią?

5 godzin temu

Life is Strange to seria gier, która jest znana prawdopodobnie każdemu graczowi. Kiedyś była to marka doceniana, która wyznaczała nowe szlaki w branży. Dziś jest jednak mocno zapomniana. Dlaczego?

Jeszcze 10 lat temu przygody Max i Chloe cieszyły się bardzo dużą popularnością. Sam pamiętam, jak z zapartym tchem oglądałem zmagania różnych YouTuberów i podejmowane przez nich decyzje. Już wtedy marzyłem, by jako bardziej dojrzały gracz w końcu zagrać w tę produkcję. Ostatecznie mniej więcej rok temu wreszcie mi się udało. Wtedy jeszcze bardziej wsiąkłem w tę serię. Następne części – choć trochę gorsze od swojego protoplasty – dały mi możliwość wgłębienia się w ten świat. Mogę więc śmiało powiedzieć, iż po ograniu ich mam kilka obserwacji dotyczących tego, co stało się z marką.

Studia Dontnod oraz Deck Nine po pierwszej części próbowały na wszelkie sposoby wykorzystać popularność jedynki, tworząc nowe historie. Tu, moim zdaniem, pojawił się pierwszy problem. Przygody Max i Chloe momentalnie stały się bardzo znane. Głównie dzięki scenariuszowi, który pozwalał utożsamiać się z bohaterami. Choć sądzę, iż jeżeli produkcja jest dobra, to sama się obroni, nietrudno zauważyć, iż premiera pierwszego Life is Strange wstrzeliła się idealnie w okres popularności przygodówek. Koncentrowały się one na wyborach graczy i były podzielone na epizody. Jednak przeciętny odbiorca gier przez te kilkanaście lat bardzo mocno się zmienił. Dzisiaj jesteśmy przyzwyczajeni do gwałtownie zmieniających się obrazów i dynamicznej akcji. Tego w Life is Strange po prostu nigdy nie było. To narracyjne przygodówki, które w głównej mierze opierają się na eksploracji świata przedstawionego. Za czasów swojej świetności te gry „trafiały” do widowni. Dzisiejszy gracz natomiast, oczekujący fajerwerków i dynamiki, w Life is Strange tego nie dostaje.

Problemem było też to, iż twórcy – zamiast pójść za ciosem i tworzyć kolejne części przygód Max i Chloe – zdecydowali się na przekazywanie historii innych bohaterów. I tak przykładowo w Life is Strange 2 dostaliśmy Seana i Daniela, a w wydanym w 2021 roku True Colors – Alex. Dopiero w wydanej niecały rok temu produkcji Double Exposure zdecydowano się na powrót do postaci Max, jednak jest to historia całkiem odrealniona od pierwszej części. Przyznacie sami, iż chronologia jest nieco zaburzona.

Źrodłó: materiały promocyjne (Square Enix)

To tak jakby CD Projekt zdecydował się na stworzenie dwóch przygód Geralta z Rivii, potem jednej części o Ciri, następnie o Lambercie, a potem wrócił do Geralta 10 lat później. Odnogi uniwersum Life is Strange stały się zbyt liczne i przestały przyciągać fanów, którzy pragnęli dalszego ciągu losów Max i Chloe. Zamiast tego dostali zaś, teoretycznie, jedno wielkie uniwersum. W praktyce jednak każda część to zupełnie coś innego, bez zbyt wielu punktów wspólnych.

Zobacz również: Ostatni wiking – recenzja filmu. Stary, dobry Jensen

Oczywiście – nie znaczy to, iż te produkcje są złe. Wręcz przeciwnie, uważam, iż każda z nich (oprócz najnowszej, na której kupno nie pozwala mi mój studencki budżet, więc nie grałem) ma swoje zalety i nie są to absolutnie tragiczne gry. Ba, True Colors jest moim zdaniem bardzo dobre – mimo wielu negatywnych recenzji. Tylko iż postawienie na różne historie było bardzo dużym błędem z perspektywy konsumentów.

Fot. materiały promocyjne (Square Enix)

Kłopotem jest także struktura samych gier. To nie tylko moja opinia, ale także większości graczy. Pierwsza część Life is Strange potrafiła dostarczyć niesamowity ładunek emocjonalny – różnorakie intrygi mieszały się z dynamicznymi momentami. W pozostałych grach bywa różnie. Before the Storm wyróżniało się pyskówkami jako formami angażowania gracza. Ale w Life is Strange 2 i w True Colors dostajemy jedynie ciągłe sielankowe otoczenie. To na dłuższą metę staje się po prostu nudne. Dodatkowo powtarza się cały czas znany motyw bohaterów z niesamowitymi zdolnościami.

Przyczyną porażki mogą być również kwestie finansowe. Należy pamiętać, iż firmy, które współtworzyły tę serię, nie są wielkimi, jakościowymi markami. Life is Strange z 2015 roku to był po prostu „wypadek przy pracy” – w dobrym tego słowa znaczeniu. Wszystkie inne gry tych producentów są co najwyżej budżetowymi średniakami. Były nagminnie krytykowane za fabułę i pomysły. Można więc śmiało założyć, iż twórcy, niemający doświadczenia w byciu na świeczniku, chcieli aż za bardzo spełnić oczekiwania fanów. Bez własnego pomysłu, jak dalej rozwijać markę. Próbowali czym prędzej wykorzystywać jej popularność, zamiast spokojnie i konsekwentnie tworzyć kolejne produkcje, budując świadomość konsumencką.

Life is Strange stało się takim „gorącym kartoflem”, którego trzeba było przerzucać z jednej ręki do drugiej zamiast poczekać, aż „ostygnie”. W ciągu 10 lat istnienia marki powstało aż 7 gier z tej serii. Dodatkowo wydano też odświeżoną wersję pierwszej części. Przyznajcie, iż jest tego dosyć dużo. Przykładem tego, iż powolna praca może przynieść znacznie lepsze efekty, mogą być choćby nasze rodzime serie – Wiedźmin czy Dying Light.

Life is Strange to wciąż wyjątkowa seria, która potrafi poruszyć i wciągnąć, ale musi odnaleźć na nowo swoją tożsamość. jeżeli twórcy zdecydują się wrócić do bardziej spójnej narracji i odważniejszych tematów, istnieje szansa, iż jeszcze uda się przywrócić jej dawny blask. Kto wie, może nadchodzący serial Amazona na nowo przeciągnie markę ma dobre tory?


Fot. główna: materiały promocyjne (Square Enix)

Idź do oryginalnego materiału