Commandos: Origins to przede wszystkim nostalgiczna podróż dla fanów serii, ukazująca początki elitarnej jednostki komandosów. Za grę odpowiada Claymore Game Studios, które doskonale wiedziało, za jaki tytuł się zabiera, podchodząc do klasyki gatunku gier taktycznych w czasie rzeczywistym z należnym szacunkiem.
Spis Treści
- Fabuła
- Rozgrywka
- Oprawa audiowizualna i optymalizacja
- Podsumowanie
Zielony Beret i jego kompania
Fabuła gry, jak sugeruje podtytuł Origins, rozpoczyna się od powstania jednostki do zadań specjalnych, wzorowanej m.in. na tej znanej z filmu „Parszywa dwunastka”. Tutaj jednak można by ją określić mianem „parszywej szóstki”, ze względu na liczbę naszych komandosów. Grę rozpoczynamy jako Thomas Hancock, którego celem jest stworzenie tej jednostki. Na początku musimy zwerbować Jacka O’Harę, przebywającego w wojskowym areszcie za pobicie przełożonego. W ten sposób zaczyna się nasza pierwsza misja, pełniąca rolę samouczka.
Bądźmy ze sobą szczerzy, fabuła w Commandosach nigdy nie była szczególnie porywająca, a o jej spójności nie ma co wspominać. Była po prostu sztampowa, a każda misja stanowiła osobny epizod. Nie inaczej jest tym razem, choć muszę przyznać, iż wstawki filmowe przed i po misjach dodają historii nieco kolorytu.
Mam wrażenie, iż wypada to lepiej niż krótkie teksty przed misją, opisujące tło historyczne i cele, jak to miało miejsce w grach z lat 90. Misje wciąż nie są ze sobą powiązane, ale wiadomo – to nie fabuła jest kluczowa w tej serii.
Kolejnym atutem fabularnym są dialogi między komandosami podczas misji. Dzięki nim obserwujemy rodzące się relacje między żołnierzami, co pozytywnie wpływa na immersję w trakcie rozgrywki. Dialogi pojawiają się tylko wtedy, gdy w pobliżu nie ma nazistów, co nie wybija z zanurzenia się z wirtualnej rozgrywki. Są prowadzone w odpowiednich momentach, na przykład po oczyszczeniu fragmentu mapy z przeciwników.
Jak już wspominałem, do naszej dyspozycji oddano sześciu komandosów, z których każdy specjalizuje się w innej dziedzinie. Są to:
- Jack O’Hara (Zielony Beret) – doskonały w walce wręcz, idealny do eliminowania przeciwników w zwarciu.
- Sir Francis T. Woolridge (Snajper) – potrafi eliminować wrogów z daleka, używając karabinu snajperskiego.
- Sid Perkins (Kierowca) – ekspert od transportu i pojazdów, co ułatwia przemieszczanie się i realizację zadań.
- James Blackwood (Marine) – świetny pływak i nurek, idealny do zadań związanych z wodą i nietypowymi miejscami.
- Thomas Hancock (Saper) – specjalista od materiałów wybuchowych, potrafi ustawiać miny i wysadzać przeszkody.
- René Duchamp (Szpieg) – mistrz kamuflażu, zbierania informacji i unikania walki, najważniejszy dla realizacji najtrudniejszych scenariuszy.
Dobór komandosów do misji jest predefiniowany, jak w poprzednich częściach. Czy brak większej swobody to wada? Moim zdaniem nie – dzięki temu zachowano ducha serii.
Alarm, Alarm!
W ten sposób przechodzimy do warstwy gameplayowej, w której niestety znajduje się kilka łyżek dziegciu. Commandos: Origins to przede wszystkim bezpieczny tytuł pod względem rozgrywki, żeby nie powiedzieć konserwatywny. Jest to zrozumiałe, bo to pierwszy tytuł tego typu w portfolio studia, które prawdopodobnie nie chciało zrazić do siebie fanów kultowej franczyzy.
Z drugiej strony, tworzenie swoistego rebootu czy prequela aż prosi się o pójście nieco dalej w rozgrywce i danie graczom więcej możliwości, jak choćby kolejkowanie akcji. Tutaj pojawia się jednak pewna innowacja w postaci zsynchronizowanego zabójstwa (Command mode). Chciałbym takich rozwiązań więcej, choć rozumiem, iż mogłyby one nie przypaść do gustu części konserwatywnych fanów.
Cieszy mnie, iż twórcom udało się przenieść fundamenty serii tak, by zarówno starzy, jak i nowi gracze mogli łatwo odnaleźć się w rozgrywce. Poziomy trudności są zróżnicowane, a dodatkowo można zredukować ilość informacji w interfejsie. Opisy poziomów trudności prezentują się następująco:
- Rekrut – poziom dla niedoświadczonych graczy; nauka rozważnej rozgrywki z marginesem błędu, wolniejsza reakcja przeciwników, komandosi mają więcej życia.
- Żołnierz – poziom dla osób znających zaawansowane strategie i umiejętnie zarządzających zdolnościami bojowymi; wrogowie reagują szybciej, komandosi mogą znieść umiarkowane obrażenia.
- Weteran – poziom tylko dla doświadczonych graczy; wymaga perfekcyjnego planowania, wrogowie reagują natychmiast, a komandosi mają bardzo ograniczoną witalność.
To tyle, jeżeli chodzi o plusy rozgrywki, czas przejść do wad. Część z nich może zostać naprawiona w najbliższym czasie za sprawą łatek, ale na dziś „jest, jak jest”.
Pierwszym problemem był ciągły pop-up z informacją związaną z samouczkiem. Podczas gry na klawiaturze i myszce nie stanowi to dużego problemu, ale na padzie często prowadziło do wczytywania ostatniego zapisu. Dlaczego? Wciskając na D-pad kierunek w prawo, a następnie kółko, komandos z pozycji leżącej wstawał, co powodowało jego wykrycie i wszczęcie alarmu. Obie te funkcje są przypisane równorzędnie, zamiast mieć priorytety, przez co gra wykonuje obie opcje jednocześnie. Niestety, obawiam się, iż naprawa tego typu błędów nie nastąpi szybko.
Kolejnym problemem są hitboxy. Wystarczy, iż komandos wystawi piksel buta, poza dajmy na to, stóg siana, a podczas patrolu Niemców zostanie wykryty. Nie mam tu na myśli sytuacji, gdy przeciwnicy wszczęli alarm i przeszukują kryjówki, bo to oczywiste, iż wtedy szansa na wykrycie jest większa. Jednak w normalnych warunkach bywa to irytujące.
Trzecią łyżką dziegciu jest niestety pathfinding, który sprawił, iż z rozgrywki na klawiaturze i myszce przerzuciłem się na pada DualSense, co z kolei uwypukliło wspomniane wcześniej błędy z pop-upem samouczka. Jak widać, nie ma tu systemu wolnego od wad, jeżeli chodzi o sterowanie. To szczególnie bolesne, bo sterowanie jest kluczowym elementem w tego typu grach, choć z dwojga złego, łatwiej nauczyć się ignorować wyskakujące okienko niż liczyć, iż żołnierz pobiegnie dokładnie tam, gdzie chcemy.
Podsumowując wątek gameplayowy w Commandos: Origins: fundamenty rozgrywki stoją na wysokim poziomie, ale trzeba mieć na uwadze, iż czasem przyjdzie nam wcisnąć quick load, bo coś nie zadziała tak, jak powinno. Mam nadzieję, iż to zostanie poprawione w przyszłości. w tej chwili grałem w wersję 1.1.0.76003, więc widać, iż twórcy cały czas pracują nad poprawkami.
Oprawa audiowizualna, a optymalizacja
Ogólnie rzecz biorąc, Commandos: Origins wygląda po prostu poprawnie. W dzisiejszych czasach może być to odebrane jako wada, ale dla mnie ten element gry stoi nieco niżej niż rozgrywka. Gra musi zachowywać pewne standardy względem generacji, na której się pojawia i tutaj twórcy spełnili swoje zadanie. Poprawność wynika raczej z tego, iż gatunek jest specyficzny i wymaga przede wszystkim czytelności, a nie rozmachu graficznego.
Jeśli chodzi o modele postaci, nie mam im nic do zarzucenia, chyba iż przyjmę pozę czepialskiego i przybliżę kamerę na maksa, by doszukiwać się, iż jeden niemiecki żołnierz jest podobny do drugiego, a adekwatnie do całej rzeszy swoich odpowiedników. Natomiast nasi komandosi są wykonani z najwyższą starannością – tak ich zapamiętałem ze starszych odsłon, a raczej moje nostalgiczne „ja”.
Kilka słów o konstrukcji map. Tu ogólnie nie mam nic do zarzucenia, poza jednym „ale…”. Chodzi o ich wertykalność, a co za tym idzie czytelność. Mimo pełnego trójwymiaru i swobody obracania kamerą bywały mapy (np. Operacja Nightfall), gdzie znalezienie odpowiednich drzwi bywało problematyczne. Na szczęście problem ten występował bardzo rzadko, ale warto o nim wspomnieć z kronikarskiego obowiązku.
W przypadku optymalizacji problemów brak, przy czym zaznaczę tutaj, iż tytuł ogrywany był na Ryzen 7 7800x3d, RTX 4070Ti Super. Gra działała płynnie w 1440p@165Hz przy ustawieniach graficznych na „Epickie” i włączonym DLSS w trybie Ultrajakości. Być może na premierę tytuł działał gorzej, ale oceniam to w aktualnym stanie gry.
Mam natomiast problem z warstwą audio. Jest ona nierówna, a momentami wręcz zbugowana. Zdarzało mi się, iż sekwencja wypowiedzi niemieckich żołnierzy wpadała w nieskończoną pętlę i cały czas słyszałem tę samą kwestię. Rozwiązaniem bywało rzucenie kamieniem gdzieś nieopodal przeciwnika, by odwrócić uwagę, a w ostateczności szybkie wczytanie zapisu. jeżeli chodzi o ścieżkę dźwiękową, jestem nią zachwycony, zwłaszcza utworem z głównego menu, który idealnie wpisuje się w nostalgiczne wspomnienia związane z serią Commandos.
Podsumowując, czy warto zainteresować się Commandos: Origins?
Jako fan serii, mimo pewnych bolączek typowych dla pierwszego tytułu w portfolio studia, uważam Commandos: Origins za jeden z moich ulubionych tytułów, które zadebiutowały w 2025 roku. Fundamenty tej gry stoją na wysokim poziomie i liczę na to, iż to dopiero początek wskrzeszenia marki.
Wszystko rozbija się jednak o kwestię ceny – i tutaj mam problem. Czy gra jest warta swojej ceny w wersji podstawowej (219,99 PLN)? W obecnym stanie – moim zdaniem nie. Być może po naprawieniu kluczowych problemów mógłbym polecić ten tytuł każdemu. Bawiłem się przy nim świetnie i mając go już w swojej bibliotece, na pewno spróbuję przejść grę na najwyższym poziomie trudności.
Jest też inna forma dostępu do gry – Xbox Game Pass. jeżeli posiadacie tę usługę, warto moim zdaniem zainteresować się tytułem już teraz, bo wówczas „nic was to nie kosztuje” poza oczywiście czasem. Warto też wspomnieć, iż gra posiada polską wersję językową w postaci napisów.
Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), Bluesky, naszym Discordzie, Redditcie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!
Za dostarczenie gry do recenzji dziękujemy firmie Kalypso.
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.