Call of Duty będzie filmem. Robią go weterani kina akcji, ale mam obawy

konto.spidersweb.pl 4 godzin temu

Kultowa seria gier Call of Duty doczeka się filmowej adaptacji. Paramount i Activision podpisali umowę, która zakłada produkcję wysokobudżetowego filmu akcji. Choć zapowiedzi brzmią obiecująco, historia podobnych projektów skłania do ostrożności.

Dziś oficjalnie potwierdzono, iż Paramount i Activision połączą siły, aby przenieść serię Call of Duty na wielki ekran. Dla wielu graczy i fanów kina to długo wyczekiwana wiadomość. O takiej adaptacji mówiło się od lat, ale dopiero teraz projekt nabiera rozpędu. Według deklaracji przedstawicieli obu przedsiębiorstw film ma być hołdem dla wieloletniej historii gry, a zarazem nowym początkiem dla całej marki w świecie filmu.

Prezes Paramount, David Ellison, nie krył ekscytacji i zaznaczył, iż zespół odpowiedzialny za produkcję podejdzie do tematu z podobnym zaangażowaniem, jak przy tworzeniu Top Gun: Maverick. Celem ma być stworzenie widowiska, które zadowoli fanów i jednocześnie przyciągnie widzów niemających wcześniej kontaktu z grą.

Dziedzictwo serii, która zdominowała świat gier

Call of Duty to jedna z najpotężniejszych marek w świecie elektronicznej rozrywki. Seria, której początki sięgają 2003 r., sprzedała ponad 500 mln egzemplarzy, a od 16 lat nieprzerwanie pozostaje najlepiej sprzedającą się serią gier w USA. Produkcje z tej marki przenoszą graczy w różne realia konfliktów zbrojnych – od II wojny światowej, przez wojny w Wietnamie i Iraku, po futurystyczne potyczki w przestrzeni kosmicznej.

To rozpoznawalność, której pozazdrościć mogą choćby niektóre hollywoodzkie franczyzy. I właśnie dlatego dla Paramount jest to strategiczny krok w kierunku rozwoju nowego uniwersum filmowego.

Rosnąca moda na adaptacje gier

Hollywood coraz śmielej sięga po tytuły z rynku gamingowego. Sukcesy Sonic the Hedgehog czy Super Mario Bros. Movie pokazały, iż przy odpowiednim podejściu da się przekuć znane marki gier w prawdziwe kinowe przeboje. Nic więc dziwnego, iż na liście przyszłych ekranizacji znajdują się także The Legend of Zelda, Metal Gear Solid czy Elden Ring.

Zainteresowanie takimi tytułami nie wynika jedynie z ich popularności. Dla wytwórni to szansa na natychmiastowy dostęp do rzeszy oddanych fanów, gotowych zapełniać sale kinowe już w weekend otwarcia. Ale jak pokazuje historia, niestety nie zawsze się to udaje.

Gdy marzenia zderzają się z rzeczywistością. Historia klap adaptacyjnych

Na papierze wszystko wygląda idealnie – gigantyczna marka, ogromne grono fanów, doświadczenie filmowców. Jednak przeszłość uczy, iż ekranizacje gier to ryzykowny teren.

Przykłady?

  • Doom (2005): produkcja za około 60-70 mln dol., zarobiła zaledwie 58,7 mln. Pomimo znanej marki i popularności gry film nie przekonał ani widzów, ani krytyków;
  • Ratchet & Clank (2016): budżet 20 mln dol., a wpływy kinowe na poziomie 14 mln. Animacja nie podbiła serc fanów, a wytwórnia nie doczekała się kontynuacji;
  • Final Fantasy: The Spirits Within (2001): koszt produkcji sięgnął astronomicznych 137 mln dol., a wpływy zamknęły się na poziomie 85 mln. Straty finansowe sięgnęły blisko 90 mln dol.;
  • Far Cry (2008): budżet szacowany na 30 mln dol., a wpływy wyniosły jedynie 743 tys. dol. To jedna z najbardziej spektakularnych porażek w historii adaptacji gier.

Także prace Uwe Bolla (np. BloodRayne, Alone in the Dark, House of the Dead) przeszły do historii jako symbol jakości poniżej standardów. Jego filmy notowały oceny w granicach 1-4 proc. na Rotten Tomatoes oraz zdobywały nagrody Razzies za najgorsze osiągnięcie.

To tylko kilka przykładów z całej listy produkcji, które mimo potencjału nie udźwignęły ciężaru oczekiwań. W wielu przypadkach zawodziło nie tylko wykonanie, ale też nieumiejętność przeniesienia ducha gry na ekran. Filmy były zbyt powierzchowne, oderwane od materiału źródłowego albo zbyt chaotyczne narracyjnie, by przyciągnąć szerszą publiczność.

Czy Call of Duty uniknie pułapek przeszłości?

Choć Call of Duty to globalny fenomen z 500 milionami sprzedanych kopii i kilkudziesięcioletnią historią, adaptacje gier rzadko urastają do poziomu kinowych hitów. Takie przypadki, jak te opisane powyżej pokazują, jak łatwo można przegrać choćby przy sporym budżecie i przy rozpoznawalnej marce. Biorąc pod uwagę skomplikowaną fabułę, ton, oczekiwania fanów i presję rynkową, istnieje duża obawa, iż film stanie się kolejną adaptacyjną klapą, spektakularnie rozczarowującą zarówno krytyków, jak i widzów.

Call of Duty to seria intensywna, dynamiczna, skupiona na gameplayu i multiplayerze, a nie na ciągłej, spójnej fabule. Owszem, poszczególne odsłony mają kampanie z ciekawymi postaciami, ale stworzenie spójnej narracji kinowej to zupełnie inna liga.

Na razie wiemy tylko tyle, iż Paramount obiecuje jakość na poziomie Top Gun: Maverick. Ale choćby najlepsze efekty specjalne nie wystarczą, jeżeli zabraknie serca i sensu w scenariuszu. A fani, zarówno gier, jak i kina, potrafią to wyczuć. Czy zatem nadchodzący film nie powtórzy losu Dooma czy Final Fantasy? Czas pokaże, ale ryzyko spektakularnej klapy jest całkiem spore.

Idź do oryginalnego materiału